Czy policjanci ze Staszowa pomagali koledze z komendy uniknąć odpowiedzialności gdy ten po pijanemu wpadł autem do rowu? Zdaniem prokuratury tak, zdaniem sądu nie.
Trzech z czterech oskarżonych uznał winnych tylko za poświadczenie nieprawdy w dokumentach. Sprawa czeka na apelację.
Ustalenia prokuratury i sądu są takie same, inne są natomiast wnioski z tych ustaleń. A było mniej więcej tak: 25 marca 2006 roku staszowski policjant K. brał udział w zabezpieczeniu meczu w Ostrowcu. Do komendy wrócił późnym wieczorem. Wyszedł i prawdopodobnie gdzieś na mieście napił się z kolegą. A potem wsiadł w swojego golfa i w Rytwianach dachował, a jego auto wylądowało w rowie. Oficer dyżurny staszowskiej policji przed północą dostał telefon w tej sprawie od świadka, który widział jak zakrwawiony mężczyzna w kurtce z napisem „policja” stoi obok rozbitego auta i gdzieś telefonuje. Świadek oferował mu pomoc, ale ten odmówił. Po takim zgłoszeniu dyżurny natychmiast wezwał do komendy dyżurujący na mieście patrol. – Ale o co chodzi? – zapytał jeden z policjantów z patrolu, który zadzwonił do dyżurnego z własnej komórki. – Nie na telefon – odparł dyżurny. – Zwijamy się i jadę tam gdzie mam – padła odpowiedź.
Okazało się, że patrol wiedział już o wypadku policjanta K. Skąd? Bo K. zadzwonił do kolegi z komendy, z którym tego dnia zabezpieczał mecz w Ostrowcu. A kolega poinformował o zdarzeniu policjantów z patrolu, nie mówiąc nic dyżurnemu.
Czy próbował coś wskórać by policjant K. wyszedł „cało” z opresji? Jak ustalono potem, tej samej nocy jeszcze sześć razy dzwonił na komórkę do policjanta z patrolu. Sąd pierwszej instancji go uniewinnił, bo treści tych rozmów nie udało się ustalić. – A wszelkie wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego – napisała w uzasadnieniu sędzia Iwona Mech. Wróćmy jednak do dalszej części feralnej nocy policjanta K. Co zrobili funkcjonariusze z patrolu, gdy dotarli na miejsce zdarzenia? Postawili auto policjanta na koła, a jego przywieźli do komendy. Tam dyżurny zalecił by zbadać go alkomatem i przewieźć na badanie krwi. A potem powiadomił o sprawie m.in. wicenaczelnika drogówki, technika kryminalistyki, a nad ranem prokuratora.
Prokuratura zarzuciła potem dyżurnemu, że m.in. nie polecił policjantom z patrolu zabezpieczyć miejsca zdarzenia i nie utrzymywał z nią stałego kontaktu oraz że za późno powiadomił prokuratora i poświadczył nieprawdę w książce zdarzeń wpisując późniejszą godzinę przyjęcia zgłoszenia o wypadku. O 18 minut.
Tą samą godzinę mieli w notatnikach policjanci z patrolu, co także skończyło się zarzutem, a dodatkowo oskarżono ich że będąc na miejscu nie wezwali innych służb ratunkowych i nie zabezpieczyli miejsca zdarzenia.
Wszystkich trzech sąd uznał winnych poświadczenia nieprawdy – chodziło o wpisanie złej godziny zgłoszenia wypadku. I wszystkim trzem warunkowo umorzył postępowanie.
Prokuratura wyrok zaskarżyła, domaga się jego uchylenia. – Sąd przekroczył swobodną ocenę dowodów, wyciągnął niewłaściwe wnioski z ustaleń – czytamy w apelacji. Prokuratura podnosi m.in. że to oficer dyżurny powinien wydać polecenie patrolowi, że ma jechać na miejsce a potem być z nim w stałym kontakcie i inicjować ich działania. A tymczasem to zwykły szeregowy policjant wydał patrolowi polecenie nic nie mówiąc o tym dyżurnemu. Prokuratura stoi na stanowisku, że policjanci próbowali pomóc koledze uniknąć odpowiedzialności.
Obrońcy policjantów przekonują z kolei, że nie można im przypisać poświadczenia nieprawdy, bo omyłka w godzinie nie ma znaczenia prawnego dla sprawy.
Sąd Okręgowy w Kielcach rozstrzygnie kto tutaj ma rację 27 kwietnia. Dwóch z oskarżonych policjantów w międzyczasie przeszło już na emeryturę.
Autor: Agnieszka Drabikowska
Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce