Ostatnie święta Bożego Narodzenia Zofia i Krzysztof Radziwiłłowie spędzili w Sichowie w 1939 roku. Ich córka Zofia Skórzyńska zasiądzie tu przy wigilijnym stole po prawie 70 latach, wnuk Stefan Dunin-Wąsowicz – po raz pierwszy.
– Nam nie wolno tu było przyjeżdżać. Mama nie pozwalała, ale równocześnie bardzo związała mnie z tym miejscem. Dziadunio też dużo opowiadał. Trzeba uważać, co się opowiada dzieciom, bo nasiąkają, zapominają, a potem w wieku dorosłym to wraca – śmieje się Stefan Dunin-Wąsowicz.
Urodził się w 1956 roku, jest synem Marii, drugiej córki Zofii i Krzysztofa Radziwiłłów, ostatnich dziedziców Sichowa. Ukończył ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim, później na uniwersytetach w Nancy i w Genewie. Ponad 20 lat mieszkał za granicą, pracował w wielkich korporacjach, był m.in. dyrektorem finansowym informatycznego potentata Hewlett-Packard. W 2004 roku wrócił do Polski, zajmuje się doradztwem w zakresie restrukturyzacji, zarządzania, budowania strategii przedsiębiorstw, jest członkiem Rady Programowej Polskiego Forum Obywatelskiego.
Fot. Jarosław Kubalski. Agencja Gazeta
Prowansalski i sandomierski
Pierwszy raz Sichów zobaczył w 1998 roku. – Namówiłem mamę, z dziećmi przyjechaliśmy na jeden dzień. Szlag mnie trafiał na widok tego, co ujrzeliśmy – wspomina. Resztki majątku jego dziadków znajdowały się wówczas w opłakanym stanie. Z dawnego pałacu, który do połowy lat 80. służył szkole rolniczej, niewiele zostało. Zarastające fragmenty murów, rozsypujące się schody. Odkupił to wszystko z kilkoma hektarami parku i postanowił odbudować.
Dzięki unijnemu wsparciu urządził już w dawnej stajni luksusowy pensjonat. Na parterze, gdzie stały konie jego dziadka, mieści się kuchnia i sala restauracyjna z kominkiem, który niegdyś znajdował się w pałacu. Na piętrze, zamieszkałym niegdyś przez dworską służbę, czeka na gości 12 przytulnych pokoików i jeden duży do wspólnych spotkań. W żadnym nie ma telewizora, są za to książki. W pokoju nazwanym prowansalskim dominują fioletowe barwy, literatura oczywiście francuska, na oknie niewielki portret Napoleona. Jest też pokój amerykański w tonacji bordo. Na ścianach zamkowego wiszą zdjęcia zamków Zofii Skórzyńskiej. W pokoju sandomierskim widoki tego miasta i ludowe ozdoby. – Chcemy trochę folkloru pokazać dla tych, którzy przyjadą z zagranicy – tłumaczy pan Stefan.
Pensjonat już przyjmuje gości. Ponad 70 zjedzie na rodzinnego sylwestra. Rodzice z dziećmi, a także ludzie starsi. Każdy znajdzie tu dla siebie miejsce. Tańce przewidziane są w dawnej wozowni, przebudowanej na oranżerię. Stefan Dunin-Wąsowicz urządza ją dla pochodzącej z południa Francji żony Dominique, aby miała w Sichowie choć cząstkę tamtego klimatu.
Najważniejsze książki
Odbudowane już został mury głównej części pałacu, a na nich szkielet dachu. – Przywracamy wnętrzu przedwojenny amfiladowy układ – informuje Dunin-Wąsowicz. I długo opowiada, co zamierza tu zrobić. Dużą część zajmie biblioteka, która znajdowała się tu także przed wojną. Dunin-Wąsowicz chce zgromadzić książki, jakie czytali Radziwiłłowie, a także te związane z ich pracą i działalnością. Będzie więc np. literatura niemiecka, którą po wojnie tłumaczył Krzysztof Radziwiłł. Znajdzie tu swoje miejsce księgozbiór jego najmłodszej córki – Anny Radziwiłł, zmarłej w tym roku byłej senator i wiceminister edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Dunin-Wąsowicz zapowiada także kącik poświęcony swojej matce, jej pozostałym dwóm siostrom, które również zajmowały się pracą edukacyjną i pedagogiczną. Upamiętni również wuja Stanisława, inżyniera, który projektował zakłady napraw taboru kolejowego. Ponieważ z dawnej biblioteki dziadka zostały mu tylko pojedyncze pozycje, zamierza zwrócić się z publicznym apelem o przekazywanie książek.
Odbudowany pałac będzie stanowił główną część ośrodka pod nazwą Dom i Biblioteka Sichowska im. Krzysztofa i Zofii Radziwiłłów. Jego otwarcie Dunin-Wąsowicz planuje na pierwszy weekend sierpnia 2010 roku, w 70. rocznicę zabrania z Sichowa dziadków przez gestapo. – To będzie ich jakby symboliczny powrót – podkreśla.
Zamierza promować Sichów za granicą, wspólnie z Marcinem Popielem z Kurozwęk. – Wyjdziemy do Niemiec, Francji, Szwajcarii pod hasłem: „Odkrywaj Polskę, ziemię świętokrzyską, z polskimi rodzinami” – zapowiada.
Myśli też o stworzeniu instytutu lidera gospodarczego, organizowaniu szkoleń dla wyższej kadry kierowniczej. Będą też w Sichowie spotkania literacko-artystyczne i bardziej masowe imprezy. – Jakieś znaczące wydarzenie literackie, rodzaj kiermaszu książek. Raz w roku coś wokół dziecka, raz do roku jesienią coś kulinarnego wokół naszego karczocha – wylicza.
Zamykał oczy, chodził po sadach
Po raz pierwszy Dunin-Wąsowiczowie z dziećmi zasiądą dziś w Sichowie przy wigilijnym stole. – Ostatnią rodzinną Wigilię mieliśmy tu w 1939 roku – wspomina Zofia Skórzyńska. Musiała opuścić Sichów w czasie wojny jako nastolatka. Wiele pamięta jeszcze z przedwojennych czasów – trzy guwernantki, Polkę, Niemkę i Francuzkę, którą najbardziej lubiła. Pamięta wtorki, kiedy ojciec, rozdawał po złotówce okolicznym biedakom. – Ustawiała się długa kolejka, przeważnie kobiet. Mówiło się na nie „wtorkowe babki”, przychodziły do Sichowa nawet po 20 kilometrów – mówi.
Pani Zofia pamięta też doskonale dzień, kiedy gestapo zabierało rodziców. I dynię, na której ogrodnik szpilką zapisał ten fakt i datę.
Po aresztowaniu Radziwiłłów Niemcy przejęli ich majątek. W pałacu zamieszkał baron von Schweinischen, kuzyn samego Himmlera. Zofię i Krzysztofa więzili najpierw na zamku w Sandomierzu, potem wywieźli do obozów. Zofię do Ravensbrück, skąd została po kilku miesiącach zwolniona. Krzysztof cudem przeżył w obozach całą wojnę, przeszedł przez Buchenwald, Majdanek, Gross-Rosen i Mauthausen. – Pojechał raz ze mną do obozu w Majdanku. Zapytałem: „Jak dziadunio przetrwał to wszystko”. Odpowiedział mi: „Zamykałem oczy i chodziłem po sadach w Sichowie, tak przeżyłem” – wspomina Dunin-Wąsowicz.
W 1944 roku Niemcy opuścili Sichów, von Schweinischen zdążył zabrać fortepian. Pałac zajęli Rosjanie, mieścił się w nim sztab marszałka Iwana Koniewa. Ale on sam, w obawie przed zbombardowaniem okazałego budynku, wolał kwaterować w mniej rzucającym się w oczy miejscu. – W listopadzie, w rocznicę rewolucji październikowej, wyświetlano żołnierzom „Wojnę i pokój”. Na prześcieradle rozwieszonym na dębie – opowiada Zofia Skórzyńska.
Autor: Janusz Kędracki
Pełny tekst na stronie Gazety Wyborczej Kielce