– Ogień rozprzestrzeniał się w kierunku mojej posesji, a strażacy stwierdzili, że pożar jest kontrolowany – mówi rozgoryczona mieszkanka Chańczy. W poniedziałek w pobliżu posesji kobiety spaliło się pól hektara trawy.
– W poniedziałek koło godziny 17 wyszłam na balkon i zauważyłam, że pali się trawa. Zadzwoniłam na numer straży pożarnej i dodzwoniłam się do straży w Staszowie. Stamtąd zostałam przełączona do Kielc – opowiada mieszkanka Chańczy.
Kobieta twierdzi, że dyżurny, który odebrał telefon powiedział jej, że skontaktuje się ze strażą pożarną w Chańczy. – Poinformował mnie, że pożar jest kontrolowany, bo tam jest ktoś, kto pilnuje. Trochę się uspokoiłam, ale widziałam, że wiał wiatr i ogień rozprzestrzeniał się w kierunku mojej posesji. Przed godziną 19 zauważyłam słup ognia, więc zadzwoniłam jeszcze raz. Płakałam i pytałam, czy mam się spalić, żeby przyjechali ugasić ogień. Przyjechali w ostatniej chwili – mówi zdenerwowana i dodaje: – Mam pretensje do strażaków z Chańczy, że powiedzieli, że pożar jest kontrolowany i nie przyjechali od razu, bo to zabrzmiało tak jakby ktoś podpalił trawę za ich przyzwoleniem.
Autor: Beata Kwieczko
Pełny tekst na stronie Echo Dnia